Zobacz – jak myślisz. Zmień – jak działasz
Zobacz – jak myślisz. Zmień – jak działasz

Siemię lniane

Co jakiś czas dopadała go ta dolegliwość. Niby wszystko w porządku, a ten brzuch – jakiś taki… Narzekał wtedy przez kilka dni, a potem przypominał sobie o sprawdzonym na tę dolegliwość sposobie. To było siemię lniane. Wypijane, ale nie na czczo, tylko po przyjęciu leków, gdyż inaczej blokowałoby ich działanie. Mielił te lśniące ziarenka lnu, w młynku do kawy. Bardzo starannie. Potem wrzucał 2-3 łyżeczki do garnuszka z wrzątkiem. Mieszał, zakrywał ręcznikami i czekał dobre trzy kwadranse, aż siemię puści kleik. Wtedy można było dolać trochę mleka, podgrzać i pić spokojnie, małymi łyczkami…

Jego siostra mówiła, że lepiej bez mleka. Wiele osób go nie toleruje, a jeden taki medyk twierdzi nawet, że to napój tylko dla cieląt. Ale Teo akurat mleko dobrze tolerował.

Ostatnio dolegliwości wyraźnie się nasiliły. Parzył więc sobie to siemię lniane już od dłuższego czasu, ale zauważył przy tym dziwną rzecz.  Ona wcześniej nie miała miejsca. Albo jej nie zauważał. Ta sytuacja powtarzała się niczym w dobrze napisanym programie komputerowym. W przypadku innych – tego typu czynności- efekty bywały zbliżone, ale nigdy aż tak bardzo podobne. Tutaj były nieomal identyczne.

– To nie może być tylko kwestią przypadku, zbiegu okoliczności, niezawinionej powtarzalności –zdarzało się, że mówił już głośno sam do siebie…

Teo cenił własne zdanie. Najbardziej w sporze z oponentem.  Dziwne to było dla niego samego, ale zauważył, że w tych sporach – narastający w nim sprzeciw wobec zdania rozmówcy – pojawiał się zupełnie nieoczekiwanie i zasadniczo wbrew logice, skoro rozmówca w zasadzie zgadzał się z jego przekonaniami. Różnice dotyczyły drobiazgów, na które w codzienności najmniejszej nawet uwagi nie zwracał, a w czasie dyskusji – jak najbardziej.

Kiedy już tak głośno sam ze sobą rozmawiał – także pojawiała się w nim ta kontra, niczym fałszywa nutka w perfekcyjnie wykonanym utworze. I to ona liczyła się bardziej niż cała reszta konwersacji. Czuł się wówczas zniesmaczony, niczym po wysłuchaniu niestosownego dowcipu. Bycie w opozycji do własnego, dopiero co wypowiedzianego zdania – irytowało go bardziej, niż cieszyło, że potrafi nadal samodzielnie analizować problem i oglądać go z różnej perspektywy.

– Jakiś przesąd? – pytanie pozostawało bez odpowiedzi.

– Przesąd- przesądem, ale skąd ta nieprawdopodobna powtarzalność? – racjonalne echo nie dawało mu spokoju…

Ani razu nie udało mu się zaparzyć tego siemienia więcej, niż pomieścił kubek. Wodę wlewał z dużego dzbanka, prosto na zmielone siemię lniane. Jak już zagotował, zaparzył, potrzymał – te trzy kwadranse na wyłączonej kuchence, ów rondelek z siemieniem- otulony ręcznikiem, to dolewał trochę mleka.  Podgrzewał jeszcze chwileczkę i zawartość rondelka wylewał zawsze do tego samego kubka. I za każdym razem siemię lniane mieściło się idealnie. Było go nie mniej, nie więcej – ale akurat tyle ile może wejść do tego kubka. Po sam brzeżek, ale z niewielkim zapasem, żeby się nie wylewało przy pierwszym łyku.

– Mam aptekarskie oko… – skwitował dręczące go pytanie i zajął się czymś innym.

Pytanie powracało jednak następnego dnia, kiedy znów siemię lniane mieściło się idealnie w kubeczku. Ani mniej, ani więcej. Raz jaśniejsze, z większą ilością mleka, raz ciemniejsze, ale mieściło się jakby ktoś odmierzał składniki z aptekarską dokładnością.

-Mam aptekarskie oko, akurat do parzenia siemienia lnianego – stwierdzał po raz kolejny i wtedy odezwała się w nim ta fałszywa nutka znana mu z dyskusji z oponentem, który ledwie co nie zgadzał się z nim. W czymkolwiek. Temat nie był ważny. Liczyła się sam fakt: niewielka, ale jednak obecna różnica w przekonaniach.

– Nie rozumiesz sam siebie. Masz umiejętności, których nie potrafisz, albo nie chcesz nazwać. Boisz się ich wyjątkowości… A tak było przecież u tego znajomego różdżkarza, w Sopocie. Zbadał cię i powiedział, że jesteś super wrażliwym odbiorcą, że odbierasz masę sygnałów i gdyby cię dostroić, to byłbyś fantastycznym różdżkarzem – prowadził ten dialog sam ze sobą..

Przypominał sobie zdarzenia sprzed bardzo wielu laty, kiedy czytał jakąś książkę o różdżkarstwie i sprawdzał co z opisanych tam zjawisk potwierdza się w jego przypadku. Owszem. Bardzo mocno reagował na cieki wodne. Różdżka wyginała mu się w dłoniach tak mocno, że z trudem utrzymywał ją w zaciśniętych pięściach. Ale po tych eksperymentach mocno bolała go głowa. I całej tej nowej wiedzy nie traktował równie poważnie, co dyscypliny naukowe, które poznawał wcześniej, więc ostatecznie zaniechał i tych wizyt u znajomego w sąsiednim królestwie i dalszych lektur.

– Na każde pytanie musisz mieć gotową odpowiedź? – pytał sam siebie w przekonaniu, że może gdzieś tam głęboko siedzi w nim odpowiedź, do której dawno nie wracał. Ale zamiast potwierdzającego echa czuł tylko narastającą w nim niecierpliwość i konieczność pozostawienia tego tematu – samemu sobie.

Gdyby mu ktoś powiedział, że nie musi wszystkiego, co jest w nim samym- rozumieć, a tym bardziej akceptować, uznałby takie stwierdzenie za mało odkrywczą. Ale w tym momencie urzekła go jego intelektualna poręczność i nikła wprawdzie, ale delikatnie zarysowana nutka spokoju, która snuła się tuż za jej akceptacją.

– Tak to już chyba jest z tym naszym myśleniem o sobie samych, że jak już raz jeden zaczniemy to nikt, a już najmniej my sami, nie wiemy czym się ono skończy? Dokąd dotrze? Jak bardzo- z tym, co poznamy, zrozumiemy, czego doświadczymy- będziemy już na zawsze sami – zastanawiał się ni to głośno, ni to po cichu, bo to gadając niby tylko w głowie mamrotał tak głośno, że było go dobrze słychać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *